Rz 5, 12-21 · Ps 40 · Łk 12, 35-38
Jezus powiedział do swoich uczniów:
„Niech będą przepasane biodra wasze i zapalone pochodnie. A wy podobni do ludzi oczekujących powrotu swego pana z uczty weselnej, aby mu zaraz otworzyć, gdy nadejdzie i zakołacze. Szczęśliwi owi słudzy, których Pan zastanie czuwających, gdy nadejdzie. Zaprawdę powiadam wam: Przepasze się i każe im zasiąść do stołu, a obchodząc będzie im usługiwał. Czy o drugiej, czy o trzeciej straży przyjdzie, szczęśliwi oni, gdy ich tak zastanie”.
Dzisiejsze krótkie czytanie z Ewangelii Św. Łukasza przypomina nam o konieczności czuwania. Dlaczego mamy czuwać? Ponieważ nie znamy dokładnego terminu powrotu Pana – teologicznie mówimy: „paruzji”. Przepasane biodra i zapalone pochodnie to oznaka gotowości. Kiedy pojawia się sygnał, ktoś tak przygotowany rusza do akcji w ciągu sekundy. Jest gotowy.
Pierwsza refleksja jest taka, że 2000 lat uśpiły nas całkowicie. Bo chociaż z jednej strony koniec jest bliższy z każdym dniem, to z drugiej strony myślimy, że skoro minęło już tyle wieków, to może i drugie tyle przeminie, zanim Chrystus powróci. Nie mamy apostolskiej gorliwości w misji i dawaniu świadectwa. Takie kalkulowanie jest tu jednak nie na miejscu. Jest bowiem wiele do stracenia i wielka nagroda do wygrania. Zastanawiam się, jak żywa jest ta wizja, Chrystusa powracającego i usługującego tym, którzy okazali się wierni w czuwaniu.
Druga refleksja jest taka, że dziś każdy raczej zajmuje się swoim życiem, niż wyczekiwaniem Pana. Pierwotny kościół modlił się „Przyjdź Panie Jezu”. Oczekiwał i prosił o powtórne przyjście. Dlaczego? Był bowiem świadomy błogosławieństw, jakie przyniesie powracający Mesjasz. Obietnice radości, pokoju, jedności. „Nie będzie już bólu, łez, tragedii, lęku, niepewności…” Chyba trochę z tej świadomości utraciliśmy z wielką szkodą dla Kościoła i nas samych. Zastanawiam się, jak żywa jest w nas wizja wybiegania naprzeciw powracającemu Chrystusowi, wizja czuwania, nieustannej gotowości.
To Kościół, każdy z nas ma być gotowy, przepasany, z zapalona pochodnią w ręku.
Na koniec Jezus przedstawia wizję nagrody dla tych, którzy byli wierni i czuwali do końca. Sam Pan będzie im usługiwał. Niesamowite! Jak wielka nagroda i jak wielka miłość Boga. I znowu refleksja, że tak mało się dzisiaj o tym mówi. Równouprawnienie doprowadza do absurdu. Minimalizuje zarówno nagrodę jak i karę. W naszej ocenie nagradzanie jednych oznacza niedocenianie drugich. O groźbie potępienia czy kary przestaje się mówić, bo jest osądzaniem, „mową nienawiści”. Warto przy okazji przeczytać wiersze 39-48, bezpośrednio po dzisiejszym czytaniu.
Potrzeba nam powrotu do źródła, do prostych stwierdzeń i obrazów naszego Mistrza, w których jest nagroda i kara. Obydwie realne, teraźniejsze lub i wieczne. Możesz być z Panem, albo spędzić wieczność bez Niego. Możesz żyć dla Pana i oczekiwać nagrody. Nie chodzi o to, by pracować dla nagrody, ale by mieć jej świadomość. Możemy też zająć się swoim życiem. Ale pamiętajmy: „Kto kocha swoje życie, straci je…”