Dz 1,3-8 Ps 126 Flp 1,20c-30 J 12,24-26
Jezus powiedział do swoich uczniów: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity.
Ten, kto miłuje swoje życie, traci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne.
A kto by chciał Mi służyć, niech idzie za Mną, a gdzie Ja jestem, tam będzie i mój sługa. A jeśli kto Mi służy, uczci go mój Ojciec”.
Jest w dzisiejszej Ewangelii niesamowicie trudny tekst. Sprawdzałem w grece, czy może jakoś wyjaśnienie przyjdzie z oryginału. Trochę pomaga, ale i tak tekst pozostaje niełatwym. „Kto kocha (fileo, a więc nie agape, ufff) swoje życie, straci je, a kto nienawidzi… zachowa je”. Dlaczego mam nienawidzieć życia? Przecież ono jest darem Boga, jest piękne, cudowne, pełne marzeń i niespodzianek. Przecież Jezus powiedział, że przyszedł, aby owce miały życie i to w obfitości. A Jezus zabrania mi to moje życie polubieć? W czym jest rzecz?
Zauważmy pierwsze porównanie. Obraz obumierającego ziarna jest bardzo wymowny. Ziarno, aby wydać plon, obumiera, czyli przekształca się, oddaje siebie, aby mogło wyrosnąć nowe życie. To wielkie i wręcz mistyczne przeżycie. Kiedy rozłupię orzecha, w środku znajduję suchą i smaczną pestkę. Wydaje się ona pozbawiona życia, ale to tylko pozory. Gdybym ten orzech włożył do gleby i podlewał, po jakims czasie okazało by się, że zaczyna kiełkować. Wnętrzeorzecha jest wysoce zorganizowane, żywe i rodzi nowe życie, nową roslinę. Ta tajemnica życia nadal fascynuje ludzi.
W tym kontekście lepiej rozumiemy drugi akapit. Wezwanie do nienawiści życia staje się jaśniejsze. Chodzi o poświęcenie dla innych, o oddanie temu, by rodzić nowe życie. Nasze ego nie może nas zatrzymać. Można cały czas myśleć o sobie, skupiać się na tym, kim jesteśmy, co mamy, czego nie mamy, jacy jesteśmy, co osiągamy. I tak bez końca. Ja w centrum. Jezus mówi, że takie ziarno pozostanie samo. Zarówno ziarno, jak i nasze życie ma zdolność wydania owocu tylko przez jakiś czas. Potem i tak umiera.
Wezwanie Jezusa jest o tyle radykalne, że nie ma tu kompromisu. Nie ma sytuacji: trochę dla innych, ale i trochę dla siebie. Dla ziarna nie ma połowicznego rozwiązania w stylu: mały owoc i jednocześnie niech pozostanie cząstka mnie. Mały wycinek prywatności, coś mojego. Takie połowiczne rozwiązania nie satysfakcjonują Jezusa. Nie mozna pójść za Nim i wstecz się oglądać. Kiedyś czytałem o tym u Lorena Cunnighama – założyciela Młodzież z Misją. Kiedy mówimy o tym, że oddajemy Bogu całe nasze życie, zwykle pozostawiamy sobie jakieś swoje rzeczy, nie pytając Boga o nie i nie oddając Mu ich.
Loren opisuje swoją historię, w której z oczywistych powodów (jak myślał) nie powierzył Bogu swojej relacji małżeńskiej. Wydało mu się to oczywiste, że tak ma być. Co tu mozna zmienić, co powierzać? I wtedy Bóg zwrócił mu na to uwagę. Miał wypadek samochodowy, w którym jego żona zginęła, straciła oddech, była martwa. Bóg przemówił do niego i kiedy tę sprawę również powierzył Bogu, żona odzyskała oddech, Bóg przywrócił jej życie.
Czasami potrzebujemy takich radykalnych cięć, aby zauważyć swoją błędną drogę. I kiedy oddamy wszystko i pójdziemy za Jezusem, otrzymamy więcej życia, staniemy się przekaźnikiem życia i zyskamy jeszcze przychylność Ojca.I jeszcze jedna uwaga. Życie jest wieczne i trzeba na nie patrzeć z tej perspektywy. Zawężając horyzont do doczesności możemy mieć problemy z zauważeniem sensu poświęcenia i zrozumieniem pełni w naszym życiu. A poza horyzont możemy patrzeć tylko wiarą i zaufaniem Jezusowi. On zmartwychwstał jako Pierwszy by przynieść nadzieję. Jeżeli nie ma zmartwychwstania, nasza wiara nie ma żadnego znaczenia i nasze obumieranie jest bezsensowne.